Czasem zdarzało się, że przyjmował on postać życzliwego gospodarza raczącego wędrowców wyśmienitymi trunkami. Dzięki temu łatwiej mu było dowiedzieć się od swoich gości, co im w duszy gra i jakie jest ich zdanie o górach oraz o samym ich władcy. Tak też było pewnej deszczowej październikowej środy roku 1823, a może 1824...
Duch Gór rozpoczął swój magiczny taniec! Odnalazł opuszczoną przez lisy norę, uderzył kosturem trzy razy w ziemię i wykrzyczał głośno:
– Niech stanie się karczma, ogromna z jesionowych desek!
W tym momencie przed władcą wyrosła okazała gospoda z przekrzywionym szyldem, na którym widniał napis „Uroczysko”. Duch Gór wkroczył do środka i rozpoczął meblowanie karczmy. Z uschniętego krzewu dzikiej róży stworzył ławy i stołki o nieregularnych kształtach, które skrzypiały przeokrutnie. Kroplą porannej rosy zabarwił wszystkie ściany, a z zielonych traw utkał obrusy oraz serwety. Za ladą wyczarowaną z patyków i gałązek ustawił ogromny żeliwny kocioł, który stworzył ze ślimaczej muszli.
– Co dodać do kotła? – Zadumał się Ducha Gór...
Przed karczmą ujrzał trochę świeżego błota, żółtawy widłoząb sudecki, fioletową goryczuszkę polną, srebrzystą wylinkę zaskrońca oraz okazałą stertę sarniego łajna. Wszystko to zebrał, wrzucił do kotła i zaczął gotować, starannie mieszając raz z lewej do prawej, raz z prawej do lewej, nucąc pod nosem tajemniczą pieśń. Po godzinie całą karczmę wypełnił intrygujący zapach. Tak Duch Gór ugotował jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną karkonoską polewkę, którą mógł raczyć przybyłych gości.
Ci, którzy jej próbowali, twierdzą, że jest to górski eliksir prawdy, ale ile w tym prawdy... nie wiadomo!
Vladek, Turpał i Strezimir (bo takie były imiona handlarzy przybyłych z Czech) rozgościli się wygodnie w „Uroczysku” i rozpoczęli kosztowanie lokalnych nalewek z aronii, jeżyny, maliny i głogu. Po dwóch godzinach ucztowania oraz spożyciu polewki, której receptury gospodarz nie chciał zdradzić, przybyszom zaczęły rozwiązywać się języki i wyostrzył się dowcip. Duch Gór miał nadzieję usłyszeć z ich ust same miłe słowa dotyczące karkonoskiego królestwa i władcy Rzepióra. Nagle jednak sam nie wierzył własnym uszom.
Vladek zaczął wykrzykiwać na całą karczmę:
– Takie pyszne trunki w królestwie rządzonym przez mikrego bożka, niebywałe!!!
– Mikrego bożka!? – Zdumiał się Strezimir – Toż to nawet nie bożek, a pokraczny leśny duszek! Słyszałem kiedyś, że podobno jest on wielkości polnej myszy, a jego moc może co najwyżej zmienić kierunek lotu końskiej muchy, a nie przenosić góry! Ha ha ha!
– Tak! – krzyknął Turpał – To liczący rzepy nieudacznik! Dał się zrobić w konia księżniczce Emmie! I to ma być potężny władca!? Nonsens!!!
Kiedy Duch Gór usłyszał te obraźliwe słowa, wiele nie rozmyślając, postanowił ukarać swoich zuchwałych gości. Pragnął, aby stali się oni żywnym świadectwem jego potęgi i przestrogą dla wszystkich, którym przyjdzie na myśl obrażanie jego osoby oraz wspaniałego królestwa. Rzepiór ukarał handlarzy bardzo dotkliwie...
W momencie gdy handlarze z Czech skończyli kpić z władcy, w izbie pojaśniało od błyskawic, zerwał się silny wicher, stoły i krzesła uniosły się w powietrze, wirując pod sufitem, a zuchwalcom powoli zaczęły wydłużać się twarze, wyrastać rogi, poszerzać się żuchwy...
Duch Gór pozamieniał ich głowy w krowie łby!
Od tej chwili handlarze mogli jedynie muczeć, zamiast głosić oszczerstwa i wypowiadać obelgi...